czwartek, 14 stycznia 2016

11. Zabić wspomnienia

     No więc... powoli wracamy na dobry tor, zarówno bliźniacy jak i ja :)
Bez zbędnych słów, miłego czytania!   

***


                Kładł się spać z postanowieniem, że następnego dnia rzeczywiście zadzwoni do bliźniaka, ale wstając rano był już pewien, że nie zrobi tego za żadne skarby.
                Wtorkowy poranek był dla niego prawdziwą katorgą. Ból dosłownie każdej części ciała odczuwał teraz kilkakrotnie mocniej, niż jeszcze wczoraj i nie zapowiadało się na to, by był tego dnia w stanie w ogóle ruszyć się z łóżka. Miał ochotę po prostu rozpłakać się z bólu, na domiar złego jego ciałem co chwilę targały nieprzyjemne, zimne dreszcze, a sam czuł się osłabiony bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, o ile było to jeszcze możliwe.
                Mina Simone, kiedy weszła do jego pokoju, by obudzić go do szkoły, sprawiła, że jeszcze bardziej chciało mu się wyć. Czuł się winny. Nie chciał, naprawdę nie chciał sprawiać jej więcej kłopotów, ale nic nie mógł na to poradzić. Na jego twarzy malował się taki wyraz bólu, że kobieta aż chwyciła się za usta, widząc tę kupkę nieszczęścia. Nie spodziewała się zastać takiego widoku.
                - Mój Boże...
                Przez chwilę stała w wejściu do pokoju, nie wiedząc, co tak właściwie powinna zrobić, zaraz jednak zaskoczenie ustąpiło miejsca zmartwieniu i Simone była już przy łóżku Billa, masując go kojąco po głowie. O pójściu do szkoły nie było mowy. Musiałaby być niepoczytalna, by pozwoliła swojemu synowi w takim stanie chociażby wstać z łóżka. Zresztą nawet o tym teraz nie myślała.
                - Przepraszam... - Czarnowłosy spojrzał na nią nieprzytomnie, na co pokręciła tylko głową. Była przerażona, zdezorientowana i zmartwiona jednocześnie i czuła się kompletnie bezradna. Nie wiedziała, co ma robić, kiedy Bill zaczął się trząść i wtulać w jej ciało, rozpaczliwie poszukując jakiegokolwiek źródła ciepła.
                - Dzwonię na pogotowie – powiedziała cienkim głosem. Bill natychmiast chwycił ją za nadgarstek, kiedy sięgała do kieszeni po telefon i na tyle, na ile miał sił, pokręcił przecząco głową.
                - Nie. Mam już dość szpitali…
                Simone zacisnęła tylko usta w cienką linię i wstała pospiesznie, wychodząc z pokoju. Musiała coś zrobić! Nigdy wcześniej nie widziała czarnowłosego w takim stanie i serce prawie podchodziło jej do gardła w obawie o niego. Wróciła do pokoju syna z termometrem i później prawie zemdlała, kiedy spojrzała na werdykt.
                - Rany boskie, Bill! Masz trzydzieści trzy stopnie!
                Istotnie, Simone sama miała już dość szpitali, ale w tym momencie była zbyt przerażona stanem swojego syna, by się tym przejmować. Szybko wybrała w komórce odpowiedni numer i dzwoniąc, przysiadła przy boku czarnowłosego, który z sekundy na sekundę zdawał się coraz bardziej słabnąć.


***


                - Tom, musimy porozmawiać.
                - Więc słucham.
                Kobieta westchnęła do słuchawki, co przeistoczyło się w lekki szum.
                - We trójkę.
                - Nie mogę jeszcze przyjechać – odrzekł twardo i nie dając matce dojść do słowa, natychmiast się rozłączył.
                Miał już dość tej ciągłej wywieranej na niego przez Simone presji. Chciał najpierw sam sobie wszystko poukładać, poukładać fakty z życia Billa, o których jeszcze tak niedawno się dowiedział i które tak właściwie nawet do niego dobrze nie dotarły. Musiał sobie wszystko dokładnie przemyśleć i choć robił to już od tygodni, nie potrafił wywnioskować z tego tak właściwie niczego. Miał w głowie totalny mętlik i nic na razie nie zapowiadało, by miało się to wkrótce zmienić.
                A ona wciąż dręczyła go tymi cholernymi telefonami, które miały za zadanie przekonać go do powrotu i to niczego mu nie ułatwiało. Czasem myślał, że gdyby odebrałby telefon i usłyszał po drugiej stronie głos Billa, wróciłby bez wahania, bez względu na to, jak bardzo Francja go przerażała; jak bardzo przerażało go to, co się tam wydarzyło.
                Ale to nie było możliwe. Wiedział, że jego brat ma tę swoją cholerną dumę, choć niejednokrotnie zapewne była już zdeptana – mimo wszystko zawsze się nią unosił. Nigdy nie zadzwoniłby do niego sam, wiedział o tym. Niezależnie od tego, jak bardzo by go potrzebował. Ale może tu wcale nie chodziło o jakąś dumę? Może po prostu Bill myślał, że nie może już liczyć na swojego brata? W końcu zawiódł go już tyle razy…
                Tak bardzo chciałby się znaleźć teraz w głowie brata, by dowiedzieć się, co tak naprawdę w nim siedzi. Czy ma mu to wszystko za złe? W końcu on sam był pewien, że gdyby był przy nim od początku, nie siedziałby teraz setki kilometrów od niego, wciąż się tylko zamartwiając i walcząc ze swoimi myślami, a on nie leżałby właśnie w szpitalu. Wyrzuty sumienia go zżerały. Przed oczami wciąż miał scenę, którą tygodnie temu pokazał mu ten zwyrodnialec i nie mógł się jej pozbyć żadnym sposobem. Jak z tym wszystkim musiał czuć się Bill, skoro on sam odbierał to tak mocno?
                Upływające dni spędzał na bezczynnym wgapianiu się w wyświetlacz swojego telefonu, użalając się nad sobą i czekając, tak właściwie nie wiedząc, na co. I teraz, rzucając komórkę na poduszkę po zakończeniu połączenia z Simone, a zaraz potem kładąc się tuż obok, poczuł w sobie dziwną pustkę. Jego żrące myśli nagle wyparowały, a umysł stał się dziwnie odległy. Sekundy później jego telefon wydał z siebie charakterystyczny dźwięk, oznajmiający, że ktoś wysłał mu wiadomość tekstową.

                „Mama
Bill jest w szpitalu. Jest bardzo źle.”

                Patrzył przez chwilę niezrozumiale w ekran, sądząc, że to musiał być jakiś głupi żart.”Jest bardzo źle” –to jedno zdanie zadźwięczało mu w głowie, choć z nic niego nie rozumiał. Bill jest w szpitalu? Kiedy w końcu to do niego dotarło, zrobiło mu się słabo. Usiadł na łóżku i jeszcze raz przeczytał wiadomość od matki. Nic nie rozumiał.
                To był w sumie impuls. Szybko rzucił się do swojej torby podróżnej, której wciąż nawet jeszcze od przyjazdu do ojca nie rozpakował i wrzucił do niej parę rzeczy walających się w nieładzie po pokoju. Na chwilę przystanął na środku pomieszczenia, czując tysiąc emocji ogarniających jego ciało i umysł i zastanowił się, czy dobrze robi, ale w tym momencie, w którym wyobraził sobie bladą twarz swojego bezsilnego bliźniaka, wszystkie jego wątpliwości odeszły.
                Ubrał się w mgnieniu oka, nie patrząc nawet, co na siebie zakłada i od razu zbiegł na dół ze swoimi tobołami. Ojca nie było w domu i kiedy to zauważył, przeklął siarczyście. Nie miał przecież przy sobie żadnych pieniędzy!
                Przez chwilę gorączkowo myślał, co teraz. Nie mógł czekać na ojca. I tak zawalił już na całej linii; powinien był być przy Billu od początku i w ogóle nie dopuścić, by znów znalazł się w szpitalu, zamiast tego on obudził się dopiero wtedy, gdy było już naprawdę źle. Usiadł na chwilę na kanapie w salonie, czekając, aż szybkie bicie jego serca trochę się uspokoi.
                Przypomniał sobie nagle o słoiku z oszczędnościami ojca w kuchni. Opowiadał mu niedawno, że zbiera na nowy samochód, bo jego obecny zaczyna się powoli psuć. Blondyn podniósł się szybko ze swojego miejsca i pognał do kuchni, gdzie przeszukał wszystkie możliwe szafki, ale jak na złość dopiero w ostatniej odnalazł to, czego szukał.
                Słoik był naprawdę spory i na oko mógł stwierdzić, że było tam około czterech tysięcy, mimo to wziął tylko tyle, ile potrzebował na taksówkę i pociąg. Ojciec i tak nie zauważy tej straty; tak naprawdę nie brakowało mu pieniędzy i gdyby tylko chciał, zawartość słoika mogłaby być warta dziesięć razy więcej.
                Szybko odłożył wszystko na miejsce, zabrał pieniądze i popędził ze swoimi torbami do wyjścia, dzwoniąc jednocześnie po taksówkę.

                Dopiero w pociągu, na który trafił o dziwo perfekcyjnie, miał okazję po prostu pomyśleć. Czuł się ze sobą okropnie. Jak bardzo źle musiało być z jego bratem, skoro trafił do szpitala po raz kolejny w tak krótkim czasie? Przez myśl przeszło mu, że może jednak chodzi o coś innego. Co, jeśli Bill znów próbował coś sobie zrobić…?
                Było mu słabo i był zmęczony. Znów nie mógł spać całą noc przez dręczące go koszmary i kiedy wsłuchiwał się w regularny dźwięk uderzania kół pociągu o tory, czuł, jak powieki same mu się zamykają, mimo to nawet gdyby chciał, jego myśli nie pozwoliłyby mu odpocząć. Co chwilę musiał sięgać po butelkę wody, bo z tego wszystkiego zasychało mu w gardle. Obawy przeszywały jego umysł i poczucie winy prawie go dusiło. Jak okropnym musiał być bratem, skoro wracał dopiero, kiedy działo się coś złego? Powinien być przy nim cały czas! Wspierać go. I nigdy nie dopuścić, by zdarzyło mu się coś tak strasznego…
                Droga była długa i to wcale nie dodawało Tomowi otuchy. Chciał już znaleźć się przy Billu, dowiedzieć się, jak się czuje, porozmawiać o tym, co się stało i może w końcu powiedzieć mu, że go kocha… Należało mu się, by to usłyszał. Może gdyby wiedział, nie czułby się w tym wszystkim tak bardzo samotny…
                Blondyn miał ochotę walić głową w ścianę. Zrobić cokolwiek, żeby zadać sobie ból, ukarać się za to, jakim nieodpowiedzialnym dupkiem był. Zostawił brata dla swojej własnej wygody. Jak mógł zostawić go w takim momencie? Jak mógł zrobić to kiedykolwiek? Po prostu uciekł od odpowiedzialności, zrobił to teraz, kiedy akurat powinien przy nim być i zrobił to rok temu, zamiast stawić czoła ich uczuciom. Był zwykłym tchórzem. Obiecał kiedyś bratu, że zawsze będzie go chronić, a sam zawiódł go już nie pierwszy raz. To wszystko przez jego głupi strach…
               Teraz po raz kolejny przysiągł sobie, że zrobi wszystko, by wrócił dawny, szczęśliwy Bill. Chciał pomóc mu zabić złe wspomnienia i na ich miejsce wstawić tylko takie, na jakie zasługiwał. I tym razem zamierzał dotrzymać tej obietnicy, sprawić, by wszystko było po prostu dobrze, bo nie mógł już dłużej patrzeć, jak najważniejsza osoba w jego życiu nieustannie cierpi.


***
                 

                Nigdy nie darzył szpitali jakąś szczególną nienawiścią, ale w ostatnim czasie zdecydowanie nie należały do jego ulubionych miejsc. Nie lubił tych wszystkich strasznie miłych ludzi z uśmiechami na twarzy, jakby były do nich przyklejone, próbujących wmawiać mu masę różnych chorób. On potrzebował tylko odrobiny spokoju, a nie skakania obcych ludzi wokół siebie i ich setek diagnoz, które i tak w ogóle go nie obchodziły.
Westchnął przeciągle. Czuł się trochę lepiej niż kilkanaście godzin temu, ale wszystko wciąż niemiłosiernie go bolało i jednocześnie czuł się trochę tak, jakby patrzył na siebie z boku. Spojrzał krytycznie na wenflon wbity w jego rękę. Z tego, co usłyszał w rozmowie matki z lekarzem, trochę tu poleży, bo „jego stan jest bardzo poważny”. Prychnął na samo wspomnienie tych słów. Nie łatwiej byłoby im wszystkim po prostu go dobić?
Matka wyszła od niego godzinę temu tuż po tym, jak prawie się na nią wydarł, że ma dość jej ciągłego latania przy nim i jej nieznośnego lamentu i choć w końcu miał teraz dla siebie chwilę spokoju, wcale nie czuł się ze sobą lepiej. Czuł się wręcz podle, bo potraktował tak ozięble jedyną osobę, która chciała jeszcze przy nim być i choć trochę się o niego martwiła. Przecież to nie jej wina! To on powinien przeprosić ją za to, że ma z nim wieczne problemy i do tego może przez niego stracić tak ważną dla niej pracę; nie był ślepy, dobrze wiedział, że nie daje sobie już rady. Przez niego.
Poruszył się niespokojnie, kiedy z korytarza tuż pod jego salą usłyszał jakieś przyciszone głosy i tupot stóp. Zaraz potem drzwi otworzyły się powoli, a zza nich wyłoniła się sylwetka osoby, której spodziewał się tutaj jako ostatniej. Zamarł w bezruchu, kiedy przed jego łóżkiem stanął Tom.
                Blondyn także się nie poruszył. Przyglądał się czarnowłosemu w ciszy i z lekkim przerażeniem przez stan, w jakim się znajdował; twarz jego młodszego brata nigdy nie była tak szara i zmęczona jak w tym momencie. Spod białej szpitalnej pościeli wyłaniały się jego ręce – całe pokryte siniakami. Całokształt nie przywodził na myśl nic dobrego, mógł właściwie stwierdzić, że Bill wygląda teraz jak żywy trup.
                - Bill… - odezwał się cicho, powoli podchodząc do wciąż zaskoczonego jego obecnością brata. Wciąż bał się spojrzeć mu w oczy, ale kiedy był już przy nim, po prostu puściły mu wszelkie hamulce i wziął go w ramiona, sycąc się jego bliskością.
                Bill w pierwszej chwili nie wiedział, co zrobić, więc niepewnie i powoli położył swoje ręce na plecach bliźniaka, wciąż nie rozumiejąc, co tu robi. Zaraz potem przycisnął go do siebie mocniej, przymykając oczy i po prostu chłonął jego ciepło, którego tak bardzo teraz potrzebował. Poczuł ogromną ulgę. Jego myśli jeszcze sprzed paru minut odeszły w zapomnienie, wydając się tak odległe, gdy brat trzymał go w objęciu.
                Ich uścisk nie trwał długo. Pierwszy odsunął się Tom, nagle kompletnie poważniejąc i jak zesztywniały usiadł na krześle, wbijając w brata bolesne spojrzenie.
                - Ty idioto…- Pokręcił głową. – Jak mogłeś doprowadzić się do takiego stanu?
Bill spojrzał na niego wzrokiem, z którego nie potrafił nic wyczytać. Czarnowłosy wiedział, że wciąż powinien zachować przy Tomie swoją maskę, ale nie potrafił pohamować ulgi, jaką odczuł, gdy go zobaczył. Powoli zaczynało do niego docierać, że to wszystko nie było przecież jego winą i nie chciał być dla niego zimny już nigdy więcej, choć wciąż tak wiele miał mu za złe.
                - Przypomniałeś sobie o mnie – powiedział smutno. Na usta cisnęło mu się o wiele więcej słów, ale nie chciał pozwolić im wypłynąć. Chciał, by wszystko było w końcu jak dawniej. – Po co przyjechałeś?
                Tom westchnął przeciągle, wstrzymując na chwilę powietrze w płucach. Nie chciał dłużej czekać na tę rozmowę. Zbierał się w sobie przez całą podróż i wiedział, że gdyby odłożył to na później, nie odważyłby się ponownie poruszyć tego tematu. Teraz albo nigdy.
                - Chyba czas, żebyśmy w końcu poważnie porozmawiali – odezwał się, uparcie wpatrując się w oczy brata. – Wiem o wszystkim, Bill.

4 komentarze:

  1. Zarówno to opowiadania, jak i "sąsiad" wciąga. Czekam na więcej :)
    Pozdrawiam i życzę weny,
    M.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przerwalas w takim momeci, nieznasz litości. Czekam na next, oby pojawil sie szybciej. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałam dzisiejszego wieczora wszystkie odcinki tego opowiadania. I musze powiedzieć, że od dziś nalezy ono do trójki moich ulubionych. Jedynie martwi mnie to, że dodajesz je.. z bardzo dużymi przerwami, a ja jestem bardzo.. niecierpliwa jeżeli chodzi o zaspokojenie apetytu na Opowiadania. :D
    Cóż, po prostu zajebisty twincet i w kółko czekam, aż w końcu Billy się ogarnie i znów bliźniaki razem coś zrobią! :D
    (Wiem, wiem jak to brzmi no ale serio czekam na jakąś ostrzejszą scene z nimi..). Rozumiem to zdezorientowanie Toma, ale naprawdę trafiało mnie coś gdy przez parę rozdziałów nie raczył ruszyć tej dupy do umierającego przez własną psychikę Bill'a! :/
    A ten cały Louis to zboczony śmieć i na miejscu Toma spaliłabym go w ogrodzie. -.-
    CZEKAM BARDZO NIECIERPLIWIE na następny rozdział! Życzę weny i pośpiechu w tej sprawie..
    Pozdrawiam! :3

    OdpowiedzUsuń
  4. masz zamiar to kontynuować?

    OdpowiedzUsuń