No więc... powoli wracamy na dobry tor, zarówno bliźniacy jak i ja :)
Bez zbędnych słów, miłego czytania!
***
Kładł
się spać z postanowieniem, że następnego dnia rzeczywiście zadzwoni do
bliźniaka, ale wstając rano był już pewien, że nie zrobi tego za żadne skarby.
Wtorkowy poranek był dla niego prawdziwą katorgą. Ból dosłownie każdej części
ciała odczuwał teraz kilkakrotnie mocniej, niż jeszcze wczoraj i nie
zapowiadało się na to, by był tego dnia w stanie w ogóle ruszyć się z łóżka.
Miał ochotę po prostu rozpłakać się z bólu, na domiar złego jego ciałem co
chwilę targały nieprzyjemne, zimne dreszcze, a sam czuł się osłabiony bardziej
niż kiedykolwiek wcześniej, o ile było to jeszcze możliwe.
Mina Simone, kiedy weszła do jego pokoju, by obudzić go do szkoły, sprawiła, że
jeszcze bardziej chciało mu się wyć. Czuł się winny. Nie chciał, naprawdę nie
chciał sprawiać jej więcej kłopotów, ale nic nie mógł na to poradzić. Na jego
twarzy malował się taki wyraz bólu, że kobieta aż chwyciła się za usta, widząc
tę kupkę nieszczęścia. Nie spodziewała się zastać takiego widoku.
- Mój Boże...
Przez chwilę stała w wejściu do pokoju, nie wiedząc, co tak właściwie powinna
zrobić, zaraz jednak zaskoczenie ustąpiło miejsca zmartwieniu i Simone była już
przy łóżku Billa, masując go kojąco po głowie. O pójściu do szkoły nie było
mowy. Musiałaby być niepoczytalna, by pozwoliła swojemu synowi w takim stanie
chociażby wstać z łóżka. Zresztą nawet o tym teraz nie myślała.
- Przepraszam... - Czarnowłosy spojrzał na nią nieprzytomnie, na co pokręciła
tylko głową. Była przerażona, zdezorientowana i zmartwiona jednocześnie i czuła
się kompletnie bezradna. Nie wiedziała, co ma robić, kiedy Bill zaczął się
trząść i wtulać w jej ciało, rozpaczliwie poszukując jakiegokolwiek źródła
ciepła.
- Dzwonię na pogotowie – powiedziała cienkim głosem. Bill natychmiast chwycił
ją za nadgarstek, kiedy sięgała do kieszeni po telefon i na tyle, na ile miał
sił, pokręcił przecząco głową.
- Nie. Mam już dość szpitali…
Simone zacisnęła tylko usta w cienką linię i wstała pospiesznie, wychodząc z
pokoju. Musiała coś zrobić! Nigdy wcześniej nie widziała czarnowłosego w takim
stanie i serce prawie podchodziło jej do gardła w obawie o niego. Wróciła do
pokoju syna z termometrem i później prawie zemdlała, kiedy spojrzała na
werdykt.
- Rany boskie, Bill! Masz trzydzieści trzy stopnie!
Istotnie, Simone sama miała już dość szpitali, ale w tym momencie była zbyt
przerażona stanem swojego syna, by się tym przejmować. Szybko wybrała w komórce
odpowiedni numer i dzwoniąc, przysiadła przy boku czarnowłosego, który z
sekundy na sekundę zdawał się coraz bardziej słabnąć.
***
- Tom, musimy porozmawiać.
- Więc słucham.
Kobieta westchnęła do słuchawki, co przeistoczyło się w lekki szum.
- We trójkę.
- Nie mogę jeszcze przyjechać – odrzekł twardo i nie dając matce dojść do
słowa, natychmiast się rozłączył.
Miał już dość tej ciągłej wywieranej na niego przez Simone presji. Chciał
najpierw sam sobie wszystko poukładać, poukładać fakty z życia Billa, o których
jeszcze tak niedawno się dowiedział i które tak właściwie nawet do niego dobrze
nie dotarły. Musiał sobie wszystko dokładnie przemyśleć i choć robił to już od
tygodni, nie potrafił wywnioskować z tego tak właściwie niczego. Miał w głowie
totalny mętlik i nic na razie nie zapowiadało, by miało się to wkrótce zmienić.
A ona wciąż dręczyła go tymi cholernymi telefonami, które miały za zadanie
przekonać go do powrotu i to niczego mu nie ułatwiało. Czasem myślał, że gdyby
odebrałby telefon i usłyszał po drugiej stronie głos Billa, wróciłby bez
wahania, bez względu na to, jak bardzo Francja go przerażała; jak bardzo
przerażało go to, co się tam wydarzyło.
Ale to nie było możliwe. Wiedział, że jego brat ma tę swoją cholerną dumę, choć
niejednokrotnie zapewne była już zdeptana – mimo wszystko zawsze się nią
unosił. Nigdy nie zadzwoniłby do niego sam, wiedział o tym. Niezależnie od
tego, jak bardzo by go potrzebował. Ale może tu wcale nie chodziło o jakąś
dumę? Może po prostu Bill myślał, że nie może już liczyć na swojego brata? W
końcu zawiódł go już tyle razy…
Tak bardzo chciałby
się znaleźć teraz w głowie brata, by dowiedzieć się, co tak naprawdę w nim
siedzi. Czy ma mu to wszystko za złe? W końcu on sam był pewien, że gdyby był
przy nim od początku, nie siedziałby teraz setki kilometrów od niego, wciąż się
tylko zamartwiając i walcząc ze swoimi myślami, a on nie leżałby właśnie w
szpitalu. Wyrzuty sumienia go zżerały. Przed oczami wciąż miał scenę, którą
tygodnie temu pokazał mu ten zwyrodnialec i nie mógł się jej pozbyć żadnym
sposobem. Jak z tym wszystkim musiał czuć się Bill, skoro on sam odbierał to
tak mocno?
Upływające dni spędzał na bezczynnym wgapianiu się w wyświetlacz swojego
telefonu, użalając się nad sobą i czekając, tak właściwie nie wiedząc, na co. I
teraz, rzucając komórkę na poduszkę po zakończeniu połączenia z Simone, a zaraz
potem kładąc się tuż obok, poczuł w sobie dziwną pustkę. Jego żrące myśli nagle
wyparowały, a umysł stał się dziwnie odległy. Sekundy później jego telefon
wydał z siebie charakterystyczny dźwięk, oznajmiający, że ktoś wysłał mu
wiadomość tekstową.
„Mama
Bill jest w szpitalu. Jest bardzo źle.”
Patrzył przez
chwilę niezrozumiale w ekran, sądząc, że to musiał być jakiś głupi żart.”Jest
bardzo źle” –to jedno zdanie zadźwięczało mu w głowie, choć z nic niego nie
rozumiał. Bill jest w szpitalu? Kiedy w końcu to do niego dotarło, zrobiło mu
się słabo. Usiadł na łóżku i jeszcze raz przeczytał wiadomość od matki. Nic nie
rozumiał.
To był w
sumie impuls. Szybko rzucił się do swojej torby podróżnej, której wciąż nawet
jeszcze od przyjazdu do ojca nie rozpakował i wrzucił do niej parę rzeczy
walających się w nieładzie po pokoju. Na chwilę przystanął na środku
pomieszczenia, czując tysiąc emocji ogarniających jego ciało i umysł i
zastanowił się, czy dobrze robi, ale w tym momencie, w którym wyobraził sobie
bladą twarz swojego bezsilnego bliźniaka, wszystkie jego wątpliwości odeszły.
Ubrał się w
mgnieniu oka, nie patrząc nawet, co na siebie zakłada i od razu zbiegł na dół
ze swoimi tobołami. Ojca nie było w domu i kiedy to zauważył, przeklął
siarczyście. Nie miał przecież przy sobie żadnych pieniędzy!
Przez chwilę
gorączkowo myślał, co teraz. Nie mógł czekać na ojca. I tak zawalił już na
całej linii; powinien był być przy Billu od początku i w ogóle nie dopuścić, by
znów znalazł się w szpitalu, zamiast tego on obudził się dopiero wtedy, gdy
było już naprawdę źle. Usiadł na chwilę na kanapie w salonie, czekając, aż
szybkie bicie jego serca trochę się uspokoi.
Przypomniał
sobie nagle o słoiku z oszczędnościami ojca w kuchni. Opowiadał mu niedawno, że
zbiera na nowy samochód, bo jego obecny zaczyna się powoli psuć. Blondyn
podniósł się szybko ze swojego miejsca i pognał do kuchni, gdzie przeszukał
wszystkie możliwe szafki, ale jak na złość dopiero w ostatniej odnalazł to,
czego szukał.
Słoik był
naprawdę spory i na oko mógł stwierdzić, że było tam około czterech tysięcy,
mimo to wziął tylko tyle, ile potrzebował na taksówkę i pociąg. Ojciec i tak
nie zauważy tej straty; tak naprawdę nie brakowało mu pieniędzy i gdyby tylko
chciał, zawartość słoika mogłaby być warta dziesięć razy więcej.
Szybko
odłożył wszystko na miejsce, zabrał pieniądze i popędził ze swoimi torbami do
wyjścia, dzwoniąc jednocześnie po taksówkę.
Dopiero w
pociągu, na który trafił o dziwo perfekcyjnie, miał okazję po prostu pomyśleć.
Czuł się ze sobą okropnie. Jak bardzo źle musiało być z jego bratem, skoro
trafił do szpitala po raz kolejny w tak krótkim czasie? Przez myśl przeszło mu,
że może jednak chodzi o coś innego. Co, jeśli Bill znów próbował coś sobie
zrobić…?
Było mu słabo
i był zmęczony. Znów nie mógł spać całą noc przez dręczące go koszmary i kiedy
wsłuchiwał się w regularny dźwięk uderzania kół pociągu o tory, czuł, jak powieki
same mu się zamykają, mimo to nawet gdyby chciał, jego myśli nie pozwoliłyby mu
odpocząć. Co chwilę musiał sięgać po butelkę wody, bo z tego wszystkiego
zasychało mu w gardle. Obawy przeszywały jego umysł i poczucie winy prawie go
dusiło. Jak okropnym musiał być bratem, skoro wracał dopiero, kiedy działo się
coś złego? Powinien być przy nim cały czas! Wspierać go. I nigdy nie dopuścić,
by zdarzyło mu się coś tak strasznego…
Droga była
długa i to wcale nie dodawało Tomowi otuchy. Chciał już znaleźć się przy Billu,
dowiedzieć się, jak się czuje, porozmawiać o tym, co się stało i może w końcu
powiedzieć mu, że go kocha… Należało mu się, by to usłyszał. Może gdyby
wiedział, nie czułby się w tym wszystkim tak bardzo samotny…
Blondyn miał
ochotę walić głową w ścianę. Zrobić cokolwiek, żeby zadać sobie ból, ukarać się
za to, jakim nieodpowiedzialnym dupkiem był. Zostawił brata dla swojej własnej
wygody. Jak mógł zostawić go w takim momencie? Jak mógł zrobić to kiedykolwiek?
Po prostu uciekł od odpowiedzialności, zrobił to teraz, kiedy akurat powinien
przy nim być i zrobił to rok temu, zamiast stawić czoła ich uczuciom. Był
zwykłym tchórzem. Obiecał kiedyś bratu, że zawsze będzie go chronić, a sam
zawiódł go już nie pierwszy raz. To wszystko przez jego głupi strach…
***
Nigdy nie
darzył szpitali jakąś szczególną nienawiścią, ale w ostatnim czasie
zdecydowanie nie należały do jego ulubionych miejsc. Nie lubił tych wszystkich
strasznie miłych ludzi z uśmiechami na twarzy, jakby były do nich przyklejone,
próbujących wmawiać mu masę różnych chorób. On potrzebował tylko odrobiny
spokoju, a nie skakania obcych ludzi wokół siebie i ich setek diagnoz, które i
tak w ogóle go nie obchodziły.
Westchnął przeciągle. Czuł się trochę
lepiej niż kilkanaście godzin temu, ale wszystko wciąż niemiłosiernie go bolało
i jednocześnie czuł się trochę tak, jakby patrzył na siebie z boku. Spojrzał
krytycznie na wenflon wbity w jego rękę. Z tego, co usłyszał w rozmowie matki z
lekarzem, trochę tu poleży, bo „jego stan jest bardzo poważny”. Prychnął na
samo wspomnienie tych słów. Nie łatwiej byłoby im wszystkim po prostu go dobić?
Matka wyszła od niego godzinę temu tuż po
tym, jak prawie się na nią wydarł, że ma dość jej ciągłego latania przy nim i
jej nieznośnego lamentu i choć w końcu miał teraz dla siebie chwilę spokoju,
wcale nie czuł się ze sobą lepiej. Czuł się wręcz podle, bo potraktował tak
ozięble jedyną osobę, która chciała jeszcze przy nim być i choć trochę się o
niego martwiła. Przecież to nie jej wina! To on powinien przeprosić ją za to,
że ma z nim wieczne problemy i do tego może przez niego stracić tak ważną dla
niej pracę; nie był ślepy, dobrze wiedział, że nie daje sobie już rady. Przez
niego.
Poruszył się niespokojnie, kiedy z
korytarza tuż pod jego salą usłyszał jakieś przyciszone głosy i tupot stóp.
Zaraz potem drzwi otworzyły się powoli, a zza nich wyłoniła się sylwetka osoby,
której spodziewał się tutaj jako ostatniej. Zamarł w bezruchu, kiedy przed jego
łóżkiem stanął Tom.
Blondyn także
się nie poruszył. Przyglądał się czarnowłosemu w ciszy i z lekkim przerażeniem
przez stan, w jakim się znajdował; twarz jego młodszego brata nigdy nie była
tak szara i zmęczona jak w tym momencie. Spod białej szpitalnej pościeli
wyłaniały się jego ręce – całe pokryte siniakami. Całokształt nie przywodził na
myśl nic dobrego, mógł właściwie stwierdzić, że Bill wygląda teraz jak żywy
trup.
- Bill… -
odezwał się cicho, powoli podchodząc do wciąż zaskoczonego jego obecnością
brata. Wciąż bał się spojrzeć mu w oczy, ale kiedy był już przy nim, po prostu
puściły mu wszelkie hamulce i wziął go w ramiona, sycąc się jego bliskością.
Bill w
pierwszej chwili nie wiedział, co zrobić, więc niepewnie i powoli położył swoje
ręce na plecach bliźniaka, wciąż nie rozumiejąc, co tu robi. Zaraz potem
przycisnął go do siebie mocniej, przymykając oczy i po prostu chłonął jego
ciepło, którego tak bardzo teraz potrzebował. Poczuł ogromną ulgę. Jego myśli
jeszcze sprzed paru minut odeszły w zapomnienie, wydając się tak odległe, gdy
brat trzymał go w objęciu.
Ich uścisk
nie trwał długo. Pierwszy odsunął się Tom, nagle kompletnie poważniejąc i jak
zesztywniały usiadł na krześle, wbijając w brata bolesne spojrzenie.
- Ty idioto…-
Pokręcił głową. – Jak mogłeś doprowadzić się do takiego stanu?
Bill spojrzał na niego wzrokiem, z którego
nie potrafił nic wyczytać. Czarnowłosy wiedział, że wciąż powinien zachować
przy Tomie swoją maskę, ale nie potrafił pohamować ulgi, jaką odczuł, gdy go
zobaczył. Powoli zaczynało do niego docierać, że to wszystko nie było przecież
jego winą i nie chciał być dla niego zimny już nigdy więcej, choć wciąż tak
wiele miał mu za złe.
-
Przypomniałeś sobie o mnie – powiedział smutno. Na usta cisnęło mu się o wiele
więcej słów, ale nie chciał pozwolić im wypłynąć. Chciał, by wszystko było w
końcu jak dawniej. – Po co przyjechałeś?
Tom westchnął
przeciągle, wstrzymując na chwilę powietrze w płucach. Nie chciał dłużej czekać
na tę rozmowę. Zbierał się w sobie przez całą podróż i wiedział, że gdyby
odłożył to na później, nie odważyłby się ponownie poruszyć tego tematu. Teraz
albo nigdy.
- Chyba czas,
żebyśmy w końcu poważnie porozmawiali – odezwał się, uparcie wpatrując się w
oczy brata. – Wiem o wszystkim, Bill.
Zarówno to opowiadania, jak i "sąsiad" wciąga. Czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny,
M.
Przerwalas w takim momeci, nieznasz litości. Czekam na next, oby pojawil sie szybciej. :)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam dzisiejszego wieczora wszystkie odcinki tego opowiadania. I musze powiedzieć, że od dziś nalezy ono do trójki moich ulubionych. Jedynie martwi mnie to, że dodajesz je.. z bardzo dużymi przerwami, a ja jestem bardzo.. niecierpliwa jeżeli chodzi o zaspokojenie apetytu na Opowiadania. :D
OdpowiedzUsuńCóż, po prostu zajebisty twincet i w kółko czekam, aż w końcu Billy się ogarnie i znów bliźniaki razem coś zrobią! :D
(Wiem, wiem jak to brzmi no ale serio czekam na jakąś ostrzejszą scene z nimi..). Rozumiem to zdezorientowanie Toma, ale naprawdę trafiało mnie coś gdy przez parę rozdziałów nie raczył ruszyć tej dupy do umierającego przez własną psychikę Bill'a! :/
A ten cały Louis to zboczony śmieć i na miejscu Toma spaliłabym go w ogrodzie. -.-
CZEKAM BARDZO NIECIERPLIWIE na następny rozdział! Życzę weny i pośpiechu w tej sprawie..
Pozdrawiam! :3
masz zamiar to kontynuować?
OdpowiedzUsuń