niedziela, 13 marca 2016

4. Sąsiad

  Dzisiaj krótko, bo nie ukrywam, że ostatnio z lekkim trudem przychodzi mi pisanie tego opowiadania.
Przy okazji chciałam was zaprosić na wattpada, gdzie zaczęłam publikować opowiadanie, które nie jest fanfiction. Jest bardziej czymś opartym na faktach z mojego życia. Link >>tutaj<<
Miłego czytania.


             Otworzenie oczu następnego dnia było dla mnie największym wyzwaniem w całym moim pechowym życiu.
                Już drugi dzień z rzędu obudziłem się z bólem głowy i to wszystko przez tego cholernego Buszmena. On mnie wpędzi w alkoholizm! Zresztą jestem pewien, że to właśnie on przynosi mi tego pieprzonego pecha. Tak, racja, wcześniej też byłem życiową ofiarą, ale nigdy nie obudziłem się z kacem wielkości Mount Everest, leżąc na nagim facecie, którego znałem jedynie dwa dni.
                Kiedy to w końcu dotarło do mojego biednego skacowanego mózgu, znieruchomiałem. Cholera, on był nagi! Zresztą ja też. To znaczy… Ja miałem na sobie chociaż gacie, jedyną rzecz podtrzymującą teraz moją godność – w przenośni i dosłownie – ale nie byłem pewien, czy on też. Do tego do mojej umierającej głowy, którą z chęcią bym sobie w tej chwili odrąbał nawet tępą siekierą, zaczęły napływać zapomniane informacje z poprzedniego dnia, przez co od razu zarumieniłem się po cebulki włosów. Zerknąłem badawczo w stronę Toma. Spał! Jestem uratowany!
                Podniosłem się delikatnie z Dredziarza i po prostu usiadłem obok niego na łóżku, bo… No, chociaż było mi wstyd po tym, co wczoraj pięknie odwaliłem, to głupio było mi teraz tak po prostu wstać i wyjść.
                Boże, zachowuję się, jakby doszło do nie wiadomo czego. Dramatyzujesz, Bill! Bądź facetem choć raz w swoim życiu!
                - Dzień dobry – usłyszałem zaspany głos za swoimi plecami i moje serce od razu zaczęło bić mocniej.  Cholera, jak ja mu spojrzę w twarz…? Z bycia facetem chyba nici.
                - Cześć – odparłem cicho, mimo woli odwracając się w jego stronę. Czekałem. Sam nie wiem, na co. Chyba liczyłem, że jakimś cudem nagle stąd wyparuję i teleportuję się do mojego mieszkania, żeby uniknąć wstydu, jaki perfekcyjnie odmalowywał się na mojej twarzy. Ale niestety nic takiego się nie stało (a może stety, bo gdyby coś takiego się wydarzyło, szukałbym właśnie dla siebie jakiegoś dobrego szpitala psychiatrycznego) i nie wiedząc, co mógłbym ze sobą zrobić, zacząłem zbierać swoje ubrania porozrzucane po całym pokoju.
                - Zjedz ze mną śniadanie, zanim mi uciekniesz – odezwał się blondyn, kiedy siedziałem już w pełni ubrany, a on dopiero co postanowił wygrzebać się z łóżka. Miałem głupie wrażenie, że przez cały czas mnie obserwował.
                Kiedy bezceremonialnie zrzucał z siebie kołdrę, odruchowo zamknąłem oczy i w przerażeniu wstrzymałem powietrze w płucach. No bo… Cholera, co, jeśli był nagi? Jeszcze niepotrzebnie bym się podniecił. Czy coś…
                Na moje (nie)szczęście miał na sobie bokserki. Okej, moja psychika jest bezpieczna. I jego przyjaciel też. Zarzucił na siebie jedynie szlafrok i powędrował od razu do kuchni, nawet się za mną nie oglądając.
                - Na co masz ochotę? – spytał, stojąc przed otwartą lodówką, kiedy pojawiłem się w pomieszczeniu. Przeszło mi przez myśl, by odpowiedzieć mu „na ciebie”, kiedy tak na niego patrzyłem, ale wtedy chyba już na pewno nie spojrzałbym mu w twarz. Ani nawet w tyłek. Nie, że się patrzę…
                - Może być cokolwiek. – Wzruszyłem ramionami, a on zabrał się za przygotowywanie gofrów.
Usiedliśmy w salonie, który jakoś wyjątkowo lubiłem; to chyba przez ten wystrój. Był urządzony naprawdę efektownie i wydawało mi się, że było w nim trochę kobiecej ręki. Albo gejowskiej…
Siedzieliśmy tak, jedliśmy i w sumie nie rozmawialiśmy za bardzo. Wbrew pozorom nie było między nami tej typowej „niezręcznej ciszy”, po prostu było… no, cicho. Tak normalnie. W sumie poczułem się nagle jakoś tak dobrze w tej sytuacji, bo… Do tej pory nie miałem z kim zjeść śniadania i po prostu pomilczeć. Nie miałem bliskich przyjaciół ani nigdy nie byłem jakoś specjalnie towarzyski. A tutaj nagle pojawia się taki Buszmen, który ze swoimi włosami wygląda jakby wyrwał się z dżungli, z którym zdążyłem utknąć już w windzie i kilka(set) razy najeść się wstydu. A teraz jemy razem śniadanie.
                Dopiero w momencie, w którym wkładałem do ust ostatni kawałek gofra, przypomniało mi się o tym, że istnieje coś takiego jak praca. I że właśnie powinienem w niej być.
                Prawie zwaliłem talerz na podłogę, kiedy w popłochu poderwałem się z sofy. Oczywiście bez tego nie byłbym sobą… Tom zerknął na mnie niezrozumiale, przestając na chwilę jeść.
                - Praca – rzuciłem. – Cholera! Gdzie moja torba?! Muszę iść się umyć, przebrać, zrobić makijaż… - zacząłem wymieniać, krążąc nerwowo w poszukiwaniu swojej torby. Jestem pewien, że ją tutaj wczoraj zostawiłem! Latając tak po całym salonie omal się nie zabiłem, kiedy potknąłem się o… - O, znalazłem.
                - Bill…
                - Jezu, spójrz, jak ja wyglądam – jęknąłem żałośnie. – Muszę się ogarnąć.
                - Bill…
                - No tak! – Pacnąłem się otwartą dłonią w czoło. Klucze! Zgubiłem wczoraj klucze… Co ja teraz zrobię!?
                - BILL!
                Pogrążając się w swoim lamencie właściwie nie zauważyłem, że Tom coś do mnie gada. Stanąłem przed nim jak wryty, kiedy wykrzyczał moje imię i spojrzałem na niego zły, że przerywa mi moje użalanie się.
                - Co? A ty w ogóle zamierzasz tak siedzieć? Ruszyłbyś się, jesteśmy spóźnieni!
                - Dzisiaj mamy wolne – odparł spokojnie.
                - O czym ty gadasz? Jest środek tygodnia!
                Westchnął.
                - Chyba o czymś zapomniałeś.
                Uniosłem brwi i spojrzałem na niego niezrozumiale.
                - Zadzwonię zaraz do mojej matki. Da sobie radę sama, i tak nie ma teraz za dużo do roboty – wyjaśnił.
                - Jesteś pewien? – zawahałem się, choć czułem już, jak się rozluźniam. Nie chciałem wykorzystywać tego, że Tom jest synem mojej szefowej, ale skoro nalegał…
                - Tak. – Uśmiechnął się.
                - Okej. – Odetchnąłem z ulgą. Za chwilę znowu się spiąłem, bo to wciąż nie rozwiązywało mojego problemu: - Nadal nie wiem, gdzie są moje klucze. A muszę się umyć, przebrać, pomalować… - Znów zacząłem wymieniać i udałem, że nie widzę, jak Tom wywraca oczami. Cholerny Buszmen! On nie musi dbać o tę swoją szopę na głowie i nie wie, co to prawdziwe problemy!
                - Możesz to zrobić tutaj – przerwał mi. – Co prawda nie mam żadnych kosmetyków, ale mogę dać ci jakieś ubrania. Posiedzisz tu sobie trochę ze mną, a potem poszukamy twoich kluczy. Co ty na to?
                Cholera, on jest zbyt miły. Skąd on się urwał?
*
                Wieczorem byłem już w swoim mieszkaniu. Przez cały dzień o dziwo mój pech nie dawał się tak bardzo we znaki, za co dziękowałem niebiosom. A klucze? Były w mojej torebce. Przez cały, cholerny cza…
                O rany! To spisek! Cholerny drań! Już ja mu pokażę…
                Podniosłem się szybko z łóżka, w którym już leżałem i trochę się chwiejąc (mówiłem, że on chce wpędzić mnie w alkoholizm) nawinąłem na siebie pierwsze lepsze ubrania. Krótką chwilę potem stałem już pod drzwiami Toma.
                Otworzył mi prawie od razu.
                - Ukartowałeś to! – krzyknąłem. – To ty zabrałeś mi klucze, podstępny draniu! – mówiłem, wbijając oskarżycielsko palec w jego klatkę piersiową. W sumie nie byłem na niego zły. W pewien sposób to, co zrobił, wydawało mi się urocze, no bo… To chyba znaczyło, że chciał spędzić ze mną czas.
                Ale i tak jest draniem!
                Nie odpowiedział mi. Uśmiechał się tylko półgębkiem, kompletnie nic nie mówiąc. Ja wciąż patrzyłem na niego naburmuszony, czekając, aż coś powie. Zamiast tego on tylko przybliżył się do mnie powoli, chwytając moją twarz w swoje dłonie. Delikatnie musnął moje wargi, pogłębiając po chwili pocałunek.
                - Dobranoc – powiedział cicho z uśmiechem, kiedy się ode mnie odsunął, a potem po prostu zniknął w swoim mieszkaniu, zamykając mi drzwi przed nosem.
                - Cholerny drań! – krzyknąłem, uderzając pięścią w jego drzwi.
                Uśmiech nie schodził mi z twarzy.


niedziela, 28 lutego 2016

12. Zabić wspomnienia

                - O czym ty mówisz? – spytał Bill. W jego głosie słychać było autentyczne zdziwienie, choć doskonale wiedział, o czym mowa. Jego ciałem wstrząsnęły dreszcze.
               Wiedział, że prędzej czy później po prostu będzie musiało dojść do tej rozmowy. Bo tego, że Tom wie, już był pewien od starcia z Louisem. Ale nie sądził, że będzie musiał się z tym zmierzyć tak szybko… Trzęsły mu się ręce i nie patrzył już na brata, jego wzrok skupiony był teraz w zgięciu jego ręki, gdzie nadal widniał wenflon. Nie miał odwagi spojrzeć Tomowi w oczy; to było ponad jego siły.
                Blondyn chwycił jego dłoń w swoją i delikatnie masował kciukiem jej powierzchnię. Nie zmuszał go, by na niego patrzył. Rozumiał, że to dla niego ciężkie; zresztą nie tylko dla niego.
                - Bill… - zaczął, nie wiedząc przez chwilę, co innego mógłby powiedzieć. Znów miał mętlik w głowie. – Nie mam pojęcia, od czego zacząć.
                - Najlepiej nie mów nic, dobra?
                Tom westchnął. Starał się nie dać po sobie poznać, że denerwuje się tą rozmową – chciał, żeby jego bliźniak nie bał mu się o wszystkim opowiedzieć, a przecież widząc jego zdenerwowanie, wcale nie było to dla niego łatwiejsze.
                - Wiem o tym… O tym, co się stało. Ciężko mi o tym mówić, po tym, co widziałem…
                - Widziałeś to?! – Bill wyrwał dłoń z jego uścisku, patrząc na niego w zaskoczeniu. Znów poczuł się brudny. Tom widział nagranie, na którym…
                Poczuł, jak robi mu się słabo.
                - Posłuchaj mnie, Bill. – Blondyn znów chwycił jego dłoń i przybliżył się do niego, próbując tym razem spojrzeć mu w oczy. Musiał mu pokazać, że ma w nim wsparcie mimo wszystko. – Nie wiem, dlaczego ci to zrobili, ale musisz mi powiedzieć wszystko. Musimy to zgłosić na policję.
                - Oszalałeś? – warknął czarnowłosy. Spojrzał na bliźniaka z wyrzutem i dziwnym wstydem w oczach. – I co oni z tym zrobią? Wstawią na jakąś stronę porno? – rzucił kpiąco, krzywiąc się znacznie. – Przecież nawet się nie broniłem…
                - Bill, do cholery, oni cię zgwałcili! – Tom uniósł się w końcu. Jego bliźniak na chwilę zamilkł i spuścił wzrok; Tom nic nie rozumiał z jego zachowania. - Powiedz mi, jak to było, Bill – jego głos był cichy, ledwie słyszalny – może dlatego, że podświadomie wcale nie chciał poznać tej strasznej prawdy.
                Bill milczał. Nie chciał, żeby Tom znał prawdę, ale było mu tak ciężko nieść to samemu… Wahał się. W jego głowie toczyła się zacięta walka.
                - To ma coś wspólnego z Andre? Nasłał ich na ciebie, prawda? – Tom był zaniepokojony. Niewiedza przytłaczała go coraz bardziej i choć wiedział, że wspominanie tego wszystkiego może być dla jego brata trudne, musiał to z nim wyjaśnić. – Bill, musimy to zgłosić.
                Czarnowłosy prychnął, kręcąc głową.
                - Nie, Tom – odezwał się cicho, ale stanowczym tonem. – Ty nic nie rozumiesz.
                - To mi wyjaśnij! – uniósł się. Jak miał mu pomóc, skoro się przed tym bronił?
                A Bill po prostu czuł wstyd. Bał się spojrzeć bliźniakowi w oczy, a co dopiero powiedzieć mu o wszystkim w twarz – to naprawdę było dla niego za wiele, zwłaszcza teraz, kiedy leżał wycieńczony w szpitalu pod kroplówką i jedyne, o czym marzył, to po prostu zniknąć.
                To wszystko go przytłaczało. Przez tę rozmowę wspomnienia znów na niego napierały całą swoją destrukcyjną mocą, choć próbował zapomnieć miesiącami. Nie po to starał się wyprzeć swoich wszystkich emocji, by teraz znów rozdrapywać rany. Przecież Tom i tak nie mógł mu pomóc. Bo niby jak? Zresztą czarnowłosy był pewien, że gdyby tylko poznał całą prawdę, odwróciłby się od niego. I wszystko już ostatecznie by się skończyło; Tom wróciłby znów do Niemiec i zapomniałby o tak cholernie beznadziejnym bracie, a on sam… Cóż, być może znów spróbowałby się zabić. Tym razem jednak zrobiłby to porządnie.
                - Bill, proszę cię, porozmawiaj ze mną – odezwał się dredziarz po dłuższej ciszy. Chciał dać bratu chwilę na ogarnięcie myśli, ale nie potrafił już dłużej wytrzymać tego napięcia. Miał wrażenie, że coś przygniata jego klatkę piersiową, kiedy obserwował milczącego bliźniaka; widać było, że temat ich rozmowy okropnie go męczył.
                - Okej – westchnął Tom. – Widzę, że ci ciężko. Nie będę już naciskał, ale obiecaj mi, że kiedyś mi o tym opowiesz… - Spojrzał na brata smutno, a potem po prostu go przytulił.
                Długo nie chciał wypuścić go z ramion, zresztą czarnowłosy również nie miał ochoty się od niego odsuwać. Trwali tak przez chwilę w ciszy, ciesząc się po prostu swoją bliskością.
                - Wszystko będzie dobrze – wyszeptał blondyn we włosy brata. Chciał mu powiedzieć o wiele więcej, chciał mu powiedzieć to, o czym myślał przez całą podróż do Montrouge. I już się zbierał w sobie, by wypowiedzieć pierwsze słowa, gdy w sali nagle pojawiła się pielęgniarka. Odsunął się od Billa niechętnie, posyłając mu jedynie słaby uśmiech.


*

                - Tom, czy ty nie widziałeś, w jaki on jest jest stanie? – Simone załamała ręce, patrząc na swojego syna z lekkim wyrzutem. Jej ton głosu był mocny i zmartwiony jednocześnie. – On nie ma nawet siły, by samemu wstać!
                - Przecież nikt mu nie będzie kazał od razu biegać! – oburzył się blondyn. – Zrozum, że on nie potrzebuje szpitala, tylko spokoju – dodał burkliwie. Nie chciał się kłócić z matką, ale prawda była taka, że mimo wszystko on bardziej znał swojego brata i wiedział, że pobyt w szpitalu męczy go tylko jeszcze bardziej. Zresztą był pewien, że on sam zająłby się nim lepiej niż te wszystkie pożal się Boże pielęgniarki.
                - Przemyślę to – powiedziała w końcu kobieta z kwaśną miną. Wciąż nie była co do tego przekonana.
                A Tom chciał po prostu, żeby Bill był blisko niego. Za troską o jego zdrowie kryła się też chęć rozmowy z nim, tej poważnej, dotyczącej ich uczuć. Uważał, że nie ma sensu zwlekać z tym dłużej, zwłaszcza patrząc na to, ile czasu już zmarnowali.
                Myślał optymistycznie. Był pewien, że teraz już wszystko będzie dobrze, bo w ich sytuacji może być przecież tylko lepiej.
                Westchnął głośno i nie żegnając się z matką, chwycił za swój plecak. Musiał iść w końcu do szkoły, wyjaśnić swoją nieobecność i wziąć się wreszcie za masę zaległości, jakie sobie narobił, jeśli chciał zdać. Właściwie nie wiedział nawet, czy jest w tym jakiś sens, bo jego brata nie było w szkole o wiele dłużej niż jego i mimo tego, że większość tego czasu spędził w szpitalach, mogli go nie dopuścić do następnej klasy. A dla Toma było oczywiste, że bez Billa nigdzie dalej się nie ruszy. Musiał być teraz jak najbliżej niego.
                Kiedy wchodził do szkoły, wszystkie spojrzenia były skupione na nim. Nie dziwiło go to specjalnie, mimo to czuł się z tym nieco niezręcznie. Wciąż pamiętał przecież pierwszą aferę z Louisem i reakcję ludzi po tym wszystkim, którą powoli zaczynał już rozumieć. Louis w jego oczach był teraz nie tyle zwykłym szkolnym tyranem, co prawdziwym psychopatą.
                Trochę się obawiał kolejnego starcia z nim. Kiedy tylko o nim myślał, jego wszystkie mięśnie automatycznie się napinały i w głowie miał jedynie chęć zemsty za to, co zrobił jego bliźniakowi. Ale jak on mógł się na nim zemścić? Miał ochotę po prostu go zabić, patrzeć, jak umiera w męczarniach za swoje czyny, ale przecież nie mógł tego nie zrobić. Chyba nie czułby po czymś taki żadnych wyrzutów sumienia, ale mimo wszystko nie był potworem jak on. No i zresztą by go za to zamknęli, a w ten sposób na pewno nie pomógłby Billowi.
                Powiedzieć, że był w rozsypce, to zdecydowanie zbyt słabe określenie dla jego stanu. Był po prostu rozdarty. Wiedział, że coś musi zrobić i najrozsądniejszym rozwiązaniem wydawało mu się zgłoszenie tego wszystkiego policji, ale jeśli jego brat tak bardzo się przed tym zapierał… Zresztą nawet nie znał całej prawdy. Co, jeśli w tym wszystkim naprawdę chodziło o coś innego, niż na to wyglądało?
                To wszystko było dla niego strasznie zagmatwane, choć jednocześnie wydawało się być takie proste. W rzeczywistości miał za mało elementów układanki, by móc cokolwiek z tym zrobić, na razie więc za priorytet postawił sobie szczerą rozmowę z Billem, o tym, o czym powinni porozmawiać ze sobą już dawno. I zamierzał zrobić to jak najszybciej.
                Dzień w szkole minął mu zupełnie tak, jakby w ogóle go w niej nie było. Napisał trzy zaległe sprawdziany na w miarę znośne oceny, choć ciągle był nieobecny duchem. Na przerwach starał się siedzieć wciąż w jednym miejscu, byleby nie spotkać Louisa, ale i tak natknął się na niego, kiedy na długiej przerwie był zmuszony udać się do toalety. Na szczęście prócz wymiany spojrzeń nic się nie wydarzyło, choć Tom walczył z chęcią rzucenia się na jasnowłosego dopóki tylko chłopak nie zniknął z zasięgu jego wzroku.
                Po szkole od razu udał się do szpitala, kupując po drodze górę jedzenia dla Billa za swoje ostatnie pieniądze z kieszonkowego. Zapamiętał sobie, żeby w tym miesiącu wyjątkowo poprosił mamę o więcej, a przynajmniej dopóki Bill nie wydobrzeje, bo do tego czasu zamierzał go karmić czym tylko się da i ile się da.
                Wszedł do sali brata z ciepłym uśmiechem na twarzy i zaśmiał się otwarcie, widząc minę Billa na widok reklamówki pełnej najróżniejszego jedzenia. Jego twarz wyrażała zaskoczenie i przerażenie jednocześnie.
                - Co to ma być? – spytał, jakby miał nadzieję, że mu się przywidziało.
                - Jedzenie – odparł blondyn. – Chyba nie myślisz, że pozwolę ci dłużej głodować.
                Czarnowłosy pokręcił głową. Automatycznie się skrzywił, kiedy Tom zbliżył się nagle do niego ze sporym francuskim rogalem w dłoni.
                - Nie jestem głodny – zastrzegł od razu, ale jego brata w ogóle to nie interesowało. Niemal siłą wepchnął mu rogalika w rękę i oznajmił, że jeśli go nie zje, jego pobyt w szpitalu odpowiednio się wydłuży, dopóki nie zacznie jeść jak normalny człowiek.
                Młodszy bliźniak spojrzał na Toma z miną prawdziwego męczennika i mordercy jednocześnie, po czym prychnął i mimo oporów wgryzł się w złocistego rogala. Tom wygrzebał z reklamówki drugiego dla siebie, bo nie chciał, żeby bliźniak czuł się speszony; on sam nie lubił, kiedy jako jedyny w towarzystwie jadł i wszyscy mu się tylko przyglądali.
                Jedli w ciszy, nawet na siebie nie patrząc. Każdy z nich pogrążony był w świecie własnych myśli i tylko odgłos przeżuwania upewniał ich, że nie są tutaj sami.
                Kiedy Tom już kończył swojego rogala, Bill nie był nawet w połowie. Każdy pojedynczy kęs gryzł wyjątkowo długo i mozolnie, wpatrując się w swój posiłek jak w najgorszą zmorę. Kiedy Tom to zauważył, westchnął przeciągle niezadowolony z takiego stanu rzeczy.
                - Bill, chcesz mnie zirytować? – spytał. Czarnowłosy spojrzał na niego niezrozumiale. – Jedz.
                - Przecież jem! – prawie krzyknął w oburzeniu. Czego on od niego jeszcze wymagał?
                - Tak, jasne. Właśnie widzę.
                Bill wywrócił oczami. Z ociąganiem wziął kolejny kęs rogala, trochę większy od poprzedniego, ale zrobił to tylko dla świętego spokoju. Naciskanie jego brata działało mu na nerwy.
                Kiedy skończył, spojrzał na Toma z lekkim wyrzutem.
                - Zadowolony? – spytał. Tom w odpowiedzi zrobił coś, czego czarnowłosy w ogóle się nie spodziewał – pocałował go delikatnie w usta.
                - Tak – odparł blondyn z uśmiechem, kiedy się od niego odsunął.


*


                Bill wyszedł ze szpitala następnego dnia po tym, jak Tomowi w końcu udało się przekonać do tego ich matkę. Nie widział sensu, by czarnowłosy zostawał tam dłużej. Kroplówka i tak już za wiele by mu nie pomogła, jeśli i tak wciąż by nie jadł, a Tom nie mógł siedzieć w szpitalu przy nim non stop i tego pilnować, a wiedział, że pielęgniarki i tak mają to gdzieś. Zresztą według niego on nie potrzebował opieki lekarskiej, tylko właśnie jego. Wierzył, że on sam wystarczająco doprowadzi Billa do lepszego stanu lepiej niż jakikolwiek lekarz, bo tylko on znał go na tyle, by wiedzieć, czego mu trzeba.
                No i przecież chciał z nim porozmawiać, a nie mógł tego zrobić, jeśli wokół niego ciągle kręciły się pielęgniarki. Potrzebowali do tego spokoju i przestrzeni bez tej przytłaczającej z każdej strony szpitalnej bieli.
                Wchodząc do domu wraz z Billem i matką, Tom czuł, jak z nerwów pocą mu się ręce. Mimo, że był cholernie zdenerwowany, nie chciał dłużej zwlekać i odkładać tej rozmowy na później. To było zbyt ważne. Od razu poszedł za bratem do jego pokoju, a kiedy byli już na miejscu, czarnowłosy nawet nie zdążył zapytać, o co chodzi, bo Tom od razu po prostu wpił się w jego usta.
                Choć przecież to nie była ich pierwsza taka bliskość, Bill wydawał się zaskoczony. Mimo to niemal od razu oddał pocałunek, machinalnie wtulając się w ciało bliźniaka.
                To był bardzo czuły i delikatny pocałunek. Oderwali się od siebie dopiero po dłuższej chwil – właściwie zrobił to Tom, nagle przypominając sobie cel przybycia tutaj. Chrząknął cicho i usiadł na brzegu łóżka brata, pociągając go za sobą za rękę. Nie puścił jej, gdy siedzieli już obok siebie.
                - Słuchaj, Bill… - zaczął niepewnie. Czarnowłosy patrzył na niego w skupieniu, dostrzegając jego zdenerwowanie. – Nie wiem, jak mam ci to powiedzieć. Od czego zacząć… - Westchnął. – Nie byłem z tobą do końca szczery.
                - Co masz na myśli?
                - To wszystko... – Wykonał między nimi nieokreślony ruch dłonią. Bill zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, do czego zmierza jego brat.
                - Nie wiem, czy ty naprawdę już… tego do mnie nie czujesz, ale ja… Ja to czuję od początku.
                Bill momentalnie cały się spiął. Wyprostował się, patrząc na brata z niedowierzaniem i czymś, czego Tom nie potrafił określić.
                - Od początku? – spytał podejrzliwie, a kiedy blondyn przytaknął, puścił jego rękę. Coś ścisnęło Toma w żołądku na ten gest. – Wyjdź – rozkazał nagle sucho, odwracając wzrok. Jego wyraz twarzy nagle stał się zacięty, a rysy się wyostrzyły.
                Tom znów spróbował chwycić jego dłoń, ale on natychmiast ją wyrwał.
                - Zostaw mnie.
                Dredziarz nie wiedział, co powinien zrobić. Nie tego się spodziewał. Poczuł się nagle niewyobrażalnie głupio i sam zapragnął uciec stąd jak najdalej. Przez chwilę jeszcze patrzył, jak jego brat podchodzi do biurka, udając, że jego tu nie ma, a potem sam podniósł się powoli i tak cicho, jak umiał, wyszedł z pokoju bliźniaka.
                Przecież miało być dobrze, pomyślał jeszcze, zanim zamknął za sobą drzwi.
                

wtorek, 19 stycznia 2016

3. Sąsiad

 Po długiej walce z bólem głowy, który wciąż jeszcze niestety nie ustąpił, napisałam ten oto trzeci rozdział. Zapraszam do czytania i BARDZO liczę na wasze komentarze - tylko dzięki nim mam pewność, że nie publikuję tego bezsensownie. 
Miłego czytania! :)

***



       Wróciliśmy do domu razem, choć w całkowitej ciszy – a przynajmniej z mojej strony, bo Tom nabijał się ze mnie przez całą drogę. Nie rozumiałem, co go tak śmieszyło. Naprawdę. Ciekawe, czy też by miał taki ubaw, gdyby to on utknął w kabinie sam na sam z kibelkiem. Chyba nawet to sprawdzę… Jestem pewien, że wtedy zszedłby mu z twarzy ten cholerny uśmieszek.
        Wchodząc z wciąż śmiejącym się ze mnie Buszmenem do windy, obmyślałem bardzo dokładnie plan mojej zemsty. W międzyczasie próbowałem go zabić moim wzrokiem, ale to chyba nic nie dawało, bo śmiał się jeszcze bardziej. Cholera! Gdybym nie był takim chucherkiem, bez wahania bym mu przywalił. W takim jednak wypadku bardziej pewne było, że połamałbym sobie rękę zanim w ogóle bym go porządnie dotknął. No i z moim szczęściem…
        - Przestaniesz się kiedyś nabijać? – burknąłem cicho, zakładając ramiona na piersi. Tom nacisnął numerek z naszym piętrem, W KOŃCU na moment milknąć, choć wciąż uśmiechał się pod nosem.
        - Przepraszam, Bill – odezwał się z udawaną skruchą. Ja wiem, że wcale nie jest ci przykro, pacanie!  Spojrzałem na niego spod byka. – Po prostu… Z mojej strony to wyglądało przekomicznie. – Znów się zaśmiał, zapewne przywołując sobie w myśli moje błagalne jęki. Niech go ktoś uderzy! Bo ja nie dam rady…
        - Nikt ci nie mówił, że to nieładnie śmiać się z ludzkich tragedii? – burknąłem pod nosem. W tym samym momencie coś głośno zatrzeszczało i winda się zatrzęsła, przez co – o, ironio! – wpadłem w ramiona Toma, a potem najzwyczajniej w świecie… stanęła.
        - No chyba żart! – jęknąłem. Od razu spojrzałem na Toma, oczekując kolejnych salw śmiechu, ale nic takiego się nie stało. Może dlatego, że tym razem utknął razem ze mną. Ha! Dobrze ci tak, draniu!
        - Ty chyba cały jesteś ludzką tragedią… - odezwał się nagle, spoglądając na mnie z niedowierzaniem. Jego twarz wyrażała autentyczny szok. Wzruszyłem ramionami, nagle dziwnie się pesząc. Świetnie, Bill! Robisz naprawdę wspaniałe wrażenie na ludziach.
        A potem się dziwię, że nikt mnie nie chce.
        - Co teraz?  - spytałem niepewnie. Nie wiedziałem co robić, a nie widziało mi się spędzić całej nocy w windzie z Tomem. To znaczy z nim mógłbym spędzić niejedną noc, ale raczej obskurna winda nie jest do tego byt odpowiednim miejscem…
        - Czekamy, aż ktoś po nas przyjdzie – powiedział i usiadł pod jedną ze ścian. Przysiadłem obok niego, nie wiedząc, co innego mógłbym zrobić.
        - Tak po prostu?
        - Tak po prostu.
        Westchnąłem. Tyle z tego dobrego, że przynajmniej przestał się ze mnie nabijać. Teraz jedynie patrzył gdzieś przed siebie dziwnym wzrokiem i co jakiś czas kręcił głową, chyba wciąż nie mogąc uwierzyć, że ktoś naprawdę może mieć takiego pecha. Cóż… Ja też czasami nie mogłem w to uwierzyć. Ktoś rzucił na mnie jakąś klątwę. Jestem tego pewien. Ale co ja takiego zrobiłem?! Byłem dobrym dzieckiem, zawsze chodziłem do szkoły i nawet czasami się uczyłem. Jestem porządnym obywatelem Niemiec i nigdy nie popełniłem żadnego przestępstwa. No, raz ukradłem koledze kredkę w przedszkolu. Czy to dlatego los się tak na mnie mści? Przysięgam, że ją oddam!
        Spojrzałem znów na Toma. Uśmiechał się teraz delikatnie pod nosem i kiedy dostrzegł, że się mu przyglądam, uśmiechnął się szerzej. Prychnąłem.
        - Z czego się tak cieszysz? – warknąłem. Byłem pewien, że za chwilę znów zacznie się ze mnie nabijać, więc nie miałem zamiaru być dla niego miły. Ani trochę.
        - Po prostu zastanawiam się, w co się właśnie wpakowałem – odparł z delikatnym uśmiechem, ale takim… zupełnie innym niż wcześniej. Nie rozumiałem, o co mu chodzi.
        - Co masz na myśli?
        Podniósł nagle na mnie wzrok i przysunął się bliżej mnie, choć i tak siedzieliśmy już blisko. Przez chwilę nic nie mówił, tylko się na mnie patrzył jakimś dziwnym, błyszczącym spojrzeniem.
        - Bo chyba właśnie zakochałem się w chodzącej katastrofie.
        Zamurowało mnie. Zakochał się? We mnie?! Boże, mam nadzieję, że we mnie! Tak przynajmniej wynika z jego słów. Ale… zakochał się? Tak szybko? Już?
        Przez moje ciało przeszło stado dreszczy, kiedy dotarł do mnie sens jego słów. W moim brzuchu chyba jakiś traktor urządził sobie wycieczkę, chociaż chyba powinienem nazwać to uczucie tymi słynnymi „motylkami w brzuchu”. A kiedy nagle delikatnie dotknął dłonią mojej twarzy, zakręciło mi się lekko w głowie i pod wpływem tego dotyku przymknąłem oczy. Wiedziałem, co się zaraz stanie, mimo to jednak poczułem się dziwnie zaskoczony, kiedy Tom delikatnie musnął moje usta. A gdy po prostu zaczął mnie całować tak, jak nikt nigdy mnie jeszcze nie całował, myślałem, że odlecę. Po prostu dostanę skrzydeł i odfrunę sobie do krainy aniołków nazywanej rajem, bo chyba właśnie umarłem.
        Kiedy się odsunął, nie byłem w stanie nic powiedzieć. Wolałem nawet nie otwierać ust, bo na pewno nie wydostałoby się z nich nic więcej niż „eee…” albo jakieś inne nieartykułowane odgłosy. Wolałem milczeć, żeby nie zrobić z siebie jeszcze większego kretyna, zwłaszcza w tej chwili.
        Westchnąłem cicho, nie wiedząc, co się tak właściwie przed chwilą wydarzyło. Boże…! On mnie pocałował! Rany, rany, rany!
        Tak, to takie romantyczne… Pierwszy pocałunek w obskurnej windzie. No tylko fajerwerków i czerwonego wina brakuje.
Spojrzałem na blondyna z szerokim uśmiechem, na on znów przyciągnął mnie do siebie, tak, żebym mógł się do niego przytulić. Nagle zrobiło mi się tak dziwnie błogo i czułem, że chcę zostać w tym ramionach na bardzo długo. A przynajmniej do czasu, gdy kiedyś się zabiję potykając o dywan.


Pomoc przyszła dopiero po półgodzinie. Miny techników były naprawdę komiczne, kiedy zastali nas prawie leżących na podłodze i wtulonych w siebie – a raczej mnie wtulonego w Toma.
Podziękowaliśmy szybko za pomoc i schodami udaliśmy się na nasze piętro. Pożegnałem Toma buziakiem w policzek, ale kiedy znalazłem się przed moim mieszkaniem, musiałem stanąć przed kolejnym problemem.
- Niech to szlag! – wyrwało mi się, kiedy czarna torebka wypadła mi z rąk, a cała jej zawartość rozsypała się na podłodze. Szybko klęknąłem, szukając kluczy, które gdzieś mi się zapodziały, ale ich nie znalazłem.
Jęknąłem zdenerwowany, siadając przed całym tym pierdolnikiem, jaki wysypał się z mojej torby i nie wiedziałem, co mam robić. Chciało mi się płakać z bezsilności. Rany, jaki sadysta zesłał na mnie taki los?! Czy dzisiaj nie mógłby mi już odpuścić? Choć na chwilę?
…Proszę?
Dopiero po chwili pomyślałem, że nie mogę tu przecież siedzieć wiecznie i zacząłem wrzucać wszystko znów do torebki. Kluczy do mojego mieszkania wciąż nie odnalazłem i wątpiłem, że to zrobię, więc po prostu podszedłem pod drzwi Toma. Zapukałem niepewnie.
- Już się stęskniłeś? – rzucił od razu, kiedy tylko otworzyły się przede mną drzwi. Na jego twarzy widniał uśmiech, ale kiedy zobaczył moją nietęgą minę, trochę osłabł. – Co się stało?
- Chyba zgubiłem klucze – wyjaśniłem z lekkim wstydem. – Mogę? – Toma już chyba to niezbyt specjalnie zadziwiło; uniósł jedynie brwi i pokręcił z politowaniem głową, a potem po prostu przepuścił mnie w drzwiach. Zdjąłem szybko buty i popędziłem za nim, kiedy zniknął w salonie. Trzymał w ręku kieliszek i napełniał go jakimś winem, chyba tym samym, które piliśmy ostatnio. Odłożył go za chwilę na stolik, na którym stał drugi, w połowie jednak już opróżniony kieliszek.
- Nie martw się, nie przeszkodziłeś mi w niczym ważnym – rzucił, zupełnie jakby czytał mi w myślach.  Uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- A jest coś ważniejszego od upijania się w samotności? –spytałem ze śmiechem, podchodząc do sofy, na której on przed chwilą usiadł. Zająłem miejsce blisko niego i sięgnąłem po swój kieliszek, upijając z niego malutką ilość, kiedy on to zrobił.
- Owszem – odparł z całkowicie poważną miną, choć moje pytanie miało być tylko retorycznym żartem. Uniosłem brwi. – Upijanie się z tobą.
Uśmiechnąłem się szeroko, kręcąc głową. Upiłem większy łyk wina, wpatrując się uparcie w szkło. Serce biło mi nadzwyczajnie szybko przez samą jego obecność.
- Jesteś pewien, że to bezpieczne? – rzuciłem nagle. Blondyn podniósł na mnie pytające spojrzenie.
- Co?
- Picie ze mną – odpowiedziałem ze śmiechem, biorąc tym razem naprawdę spory łyk z kieliszka i prawie już pusty odłożyłem na stół.
- Z tobą wszystko jest niebezpieczne, Bill – odpowiedział, kręcąc głową z politowaniem. Odwrócił się bardziej w moją stronę na sofie, tak, że teraz obaj spokojnie mogliśmy patrzeć sobie w oczy. Á propos oczu! Te jego są tak niesamowite, że zaraz się rozpłynę. Zwłaszcza, kiedy patrzy na mnie nimi w TAKI sposób…
- Nie mam aż takiego pecha jak myślisz – powiedziałem. Tak, Bill, siebie może i oszukasz, ale nie łudź się, że po dzisiejszym dniu Tom uwierzy w tę bajeczkę. Na pewno nie. Jego pełny powątpiewania wyraz twarz doskonale mnie w tym utwierdził. – No, może troszkę…
Wciąż czułem się trochę niezręcznie w jego towarzystwie, dlatego poprosiłem go, żeby dolał mi trochę wina. Musiałem się odrobinę upić, jeśli chciałem rozmawiać z nim bez tego dziwnego skrępowania.
W głowie przez cały czas odtwarzałem nasz pocałunek i słowa, jakie wypowiedział blondyn. No, a przynajmniej skupiłem się bardziej na tej milszej części… Nie chciało mi się w to wierzyć. No, bo jak to? Zakochał się? Po ledwie dwóch dniach znajomości? I to jeszcze we mnie!
A może to z litości? Nie zdziwiłbym się w sumie. Chyba się bał, że sam sobie nie poradzę i nie będzie miał gdzie mieszkać, bo pewnego dnia wyrzucę nasz blok w powietrze. Ze mną w końcu nigdy nic nie wiadomo.
Nie, żebym ja był w stosunku do niego obojętny. Wręcz przeciwnie! Już od chwili, w której go poznałem, poczułem coś, co chyba ludzie nazywają „miętą”. Inna sprawa, że z jego strony bardziej spodziewałem się pokrzyw…
Okej, Bill, weź się w garść. Jesteś już wystarczająco pijany, żeby zachowywać się jak normalny cywilizowany człowiek… Prawda?
Chciałem się odezwać, by przerwać chwilową ciszę, jaka nastała, ale Tom zrobił to pierwszy. I Bogu dzięki, bo inaczej chyba całą noc rozmawialibyśmy jedynie o pogodzie…
- W sobotę robię mini-domówkę u mnie ze starymi przyjaciółmi. Wpadniesz?
Czy wpadnę? Jasne, że tak. Znając siebie zaliczę nawet milion wpadek.
- Czemu nie? - Wzruszyłem ramionami. Nie chciałem mu pokazać, jak bardzo cieszę się tym, że mnie zaprosił, więc po prostu się zgodziłem. Najwyżej Tom będzie udawał, że mnie nie zna, kiedy narobię mu wstydu przed jego znajomymi.
Nie wróciliśmy już do tego tematu i właściwie tak nagle zaczęliśmy rozmawiać o najróżniejszych pierdołach. Było całkiem… miło. Zabawnie. Nie chciałem się przyznać nawet sam przed sobą, że tak naprawdę oczekiwałem, że dojdzie między nami do czegoś więcej albo chociaż powtórzy się sytuacja z windy, ale nic takiego się nie stało i nic nie zapowiadało tego, żeby mogło się to zmienić. Po prostu siedzieliśmy bardzo blisko siebie na sofie, pijąc wino, które w końcu dodało mi odrobiny odwagi i rozmawialiśmy o najmniej istotnych rzeczach.
Nie wiedziałem, czy ten wcześniejszy pocałunek był może jednak tylko zwykłym żartem, czy on po prostu zamierza zachowywać się teraz jak cnotka niewydymka, ale nie miałem zamiaru tak tego pozostawić. Po czwartym kieliszku wina byłem już wystarczająco odważny (albo raczej pijany…), by wziąć sprawy w swoje ręce.
Wstałem trochę chwiejnie z sofy, przy okazji strącając ze stolika kieliszek. Na szczęście był pusty, więc nie przejąłem się tym specjalnie. Stanąłem przed Tomem i po prostu wdrapałem mu się na kolana. Widziałem, że trochę się zdziwił taką nagłą zmianą, mimo to od razu objął mnie w pasie i przycisnął nasze ciała bardziej do siebie. Przysunąłem swoją twarz bliżej jego i delikatnie musnąłem jego usta, a potem po prostu się w nie wpiłem. Od razu zaprosił mnie do środka.
Nie wiem, czy on tak perfekcyjnie całuje, czy może po prostu cały tak na mnie działa, ale powoli zaczynałem mieć mały problem w spodniach. I w tej sytuacji odpowiednim wydawałoby się po prostu się go pozbyć, ale nie wiedziałem, czy mam na tyle odwagi, by to zrobić.
Wino ma.
Oderwałem się od jego ust i sturlałem się z jego kolan na kanapę, sięgając po dopiero co otwartą butelkę wina. Nie fatygowałem się, by nalać go sobie do kieliszka tylko najzwyczajniej w świecie piłem z gwinta. Kiedy oderwałem się od szyjki butelki, pozostała w niej może połowa zawartości.
Modliłem się w tamtym momencie, żebym nie puścił po tym pawia.
- Ty to masz spust – skomentował Tom ze śmiechem. Chyba zaczynał już za mną tęsknić, bo przyciągnął mnie do siebie za tyłek, przez co trochę straciłem równowagę. Jęknął cicho, gdy na niego upadłem, strącając nas przy okazji z sofy. Cóż, na podłodze też wygodnie….
- Tooom… - mruknąłem, niezdarnie wspinając się z powrotem na kanapę, ale nie udało mi się. Z cichym jękiem opadłem tuż obok Toma. Zaczynałem już czuć, że wypite wino daje się nieźle we znaki, ale to nie powstrzymało mnie zbytnio od delikatnego pocałunku w usta blondyna. Ten chwycił mnie za biodra i podciągnął tak, że teraz leżałem na nim.
Alkohol sprawił, że nie czułem się ani trochę niezręcznie, kiedy zacząłem się o niego sugestywnie ocierać. On objął moją twarz swoimi dłońmi i całował mnie zachłannie, podczas gdy ja już dobierałem się do jego gaci.
Nie zdążyłem tak właściwie zrobić nic, bo chwycił mnie nagle za ręce i delikatnie z siebie zrzucił. Leżałem chwilę na podłodze, z niezrozumieniem wpatrując się w Toma, który z powrotem zapinał swój rozporek.
- Co jest, ej? – wyjęczałem zawiedziony. Nie chce mnie? Już mu się nie podobam?! Jeszcze niedawno sam mnie całował!
Spojrzałem na niego rozdrażniony, nic nie rozumiejąc. On jakby udawał, że nie słyszał mojego pytania i po prostu podniósł mnie z podłogi, zmierzając do jakiegoś pokoju. Niesie mnie do sypialni? Czyli jednak woli tak romantycznie?
Mi tam pasowała podłoga…
Rzucił mnie na łóżko, a potem sam zniknął na chwilę w łazience. Pomyślałem, że przez ten czas się rozbiorę – po co dodawać mu więcej roboty. Wrócił jednak dopiero po około dziesięciu minutach i od razu położył się obok mnie.
- Tom… - Natychmiast do niego dopadłem i przytuliłem się do jego torsu. Objął mnie ramieniem i złożył pocałunek na mojej głowie. – Co będziemy robić?  - spytałem głupio. Bill, ty idioto! Działaj, a nie pytaj!
- Teraz będziemy spać – odpowiedział Tom, co od razu wybiło mnie z rytmu.
- Spać? – spytałem zdezorientowany. Ale że jak to? Leżę tutaj nagi i chętny, a on po prostu chce spać?
- A co chciałbyś robić? – spytał poważnie. Naprawdę, nie było w tym żadnego podtekstu.
A ja… No nie wiem, co chciałbym robić z nagim, cholernie seksownym facetem, z którym właśnie leżę w ogromnym łóżku. Naprawdę nie wiem. Chyba jednak jestem jeszcze zbyt trzeźwy…
- Spać – odpowiedziałem naburmuszony i po prostu odwróciłem się plecami do niego. To wino chyba jednak nie pomogło…