niedziela, 13 marca 2016

4. Sąsiad

  Dzisiaj krótko, bo nie ukrywam, że ostatnio z lekkim trudem przychodzi mi pisanie tego opowiadania.
Przy okazji chciałam was zaprosić na wattpada, gdzie zaczęłam publikować opowiadanie, które nie jest fanfiction. Jest bardziej czymś opartym na faktach z mojego życia. Link >>tutaj<<
Miłego czytania.


             Otworzenie oczu następnego dnia było dla mnie największym wyzwaniem w całym moim pechowym życiu.
                Już drugi dzień z rzędu obudziłem się z bólem głowy i to wszystko przez tego cholernego Buszmena. On mnie wpędzi w alkoholizm! Zresztą jestem pewien, że to właśnie on przynosi mi tego pieprzonego pecha. Tak, racja, wcześniej też byłem życiową ofiarą, ale nigdy nie obudziłem się z kacem wielkości Mount Everest, leżąc na nagim facecie, którego znałem jedynie dwa dni.
                Kiedy to w końcu dotarło do mojego biednego skacowanego mózgu, znieruchomiałem. Cholera, on był nagi! Zresztą ja też. To znaczy… Ja miałem na sobie chociaż gacie, jedyną rzecz podtrzymującą teraz moją godność – w przenośni i dosłownie – ale nie byłem pewien, czy on też. Do tego do mojej umierającej głowy, którą z chęcią bym sobie w tej chwili odrąbał nawet tępą siekierą, zaczęły napływać zapomniane informacje z poprzedniego dnia, przez co od razu zarumieniłem się po cebulki włosów. Zerknąłem badawczo w stronę Toma. Spał! Jestem uratowany!
                Podniosłem się delikatnie z Dredziarza i po prostu usiadłem obok niego na łóżku, bo… No, chociaż było mi wstyd po tym, co wczoraj pięknie odwaliłem, to głupio było mi teraz tak po prostu wstać i wyjść.
                Boże, zachowuję się, jakby doszło do nie wiadomo czego. Dramatyzujesz, Bill! Bądź facetem choć raz w swoim życiu!
                - Dzień dobry – usłyszałem zaspany głos za swoimi plecami i moje serce od razu zaczęło bić mocniej.  Cholera, jak ja mu spojrzę w twarz…? Z bycia facetem chyba nici.
                - Cześć – odparłem cicho, mimo woli odwracając się w jego stronę. Czekałem. Sam nie wiem, na co. Chyba liczyłem, że jakimś cudem nagle stąd wyparuję i teleportuję się do mojego mieszkania, żeby uniknąć wstydu, jaki perfekcyjnie odmalowywał się na mojej twarzy. Ale niestety nic takiego się nie stało (a może stety, bo gdyby coś takiego się wydarzyło, szukałbym właśnie dla siebie jakiegoś dobrego szpitala psychiatrycznego) i nie wiedząc, co mógłbym ze sobą zrobić, zacząłem zbierać swoje ubrania porozrzucane po całym pokoju.
                - Zjedz ze mną śniadanie, zanim mi uciekniesz – odezwał się blondyn, kiedy siedziałem już w pełni ubrany, a on dopiero co postanowił wygrzebać się z łóżka. Miałem głupie wrażenie, że przez cały czas mnie obserwował.
                Kiedy bezceremonialnie zrzucał z siebie kołdrę, odruchowo zamknąłem oczy i w przerażeniu wstrzymałem powietrze w płucach. No bo… Cholera, co, jeśli był nagi? Jeszcze niepotrzebnie bym się podniecił. Czy coś…
                Na moje (nie)szczęście miał na sobie bokserki. Okej, moja psychika jest bezpieczna. I jego przyjaciel też. Zarzucił na siebie jedynie szlafrok i powędrował od razu do kuchni, nawet się za mną nie oglądając.
                - Na co masz ochotę? – spytał, stojąc przed otwartą lodówką, kiedy pojawiłem się w pomieszczeniu. Przeszło mi przez myśl, by odpowiedzieć mu „na ciebie”, kiedy tak na niego patrzyłem, ale wtedy chyba już na pewno nie spojrzałbym mu w twarz. Ani nawet w tyłek. Nie, że się patrzę…
                - Może być cokolwiek. – Wzruszyłem ramionami, a on zabrał się za przygotowywanie gofrów.
Usiedliśmy w salonie, który jakoś wyjątkowo lubiłem; to chyba przez ten wystrój. Był urządzony naprawdę efektownie i wydawało mi się, że było w nim trochę kobiecej ręki. Albo gejowskiej…
Siedzieliśmy tak, jedliśmy i w sumie nie rozmawialiśmy za bardzo. Wbrew pozorom nie było między nami tej typowej „niezręcznej ciszy”, po prostu było… no, cicho. Tak normalnie. W sumie poczułem się nagle jakoś tak dobrze w tej sytuacji, bo… Do tej pory nie miałem z kim zjeść śniadania i po prostu pomilczeć. Nie miałem bliskich przyjaciół ani nigdy nie byłem jakoś specjalnie towarzyski. A tutaj nagle pojawia się taki Buszmen, który ze swoimi włosami wygląda jakby wyrwał się z dżungli, z którym zdążyłem utknąć już w windzie i kilka(set) razy najeść się wstydu. A teraz jemy razem śniadanie.
                Dopiero w momencie, w którym wkładałem do ust ostatni kawałek gofra, przypomniało mi się o tym, że istnieje coś takiego jak praca. I że właśnie powinienem w niej być.
                Prawie zwaliłem talerz na podłogę, kiedy w popłochu poderwałem się z sofy. Oczywiście bez tego nie byłbym sobą… Tom zerknął na mnie niezrozumiale, przestając na chwilę jeść.
                - Praca – rzuciłem. – Cholera! Gdzie moja torba?! Muszę iść się umyć, przebrać, zrobić makijaż… - zacząłem wymieniać, krążąc nerwowo w poszukiwaniu swojej torby. Jestem pewien, że ją tutaj wczoraj zostawiłem! Latając tak po całym salonie omal się nie zabiłem, kiedy potknąłem się o… - O, znalazłem.
                - Bill…
                - Jezu, spójrz, jak ja wyglądam – jęknąłem żałośnie. – Muszę się ogarnąć.
                - Bill…
                - No tak! – Pacnąłem się otwartą dłonią w czoło. Klucze! Zgubiłem wczoraj klucze… Co ja teraz zrobię!?
                - BILL!
                Pogrążając się w swoim lamencie właściwie nie zauważyłem, że Tom coś do mnie gada. Stanąłem przed nim jak wryty, kiedy wykrzyczał moje imię i spojrzałem na niego zły, że przerywa mi moje użalanie się.
                - Co? A ty w ogóle zamierzasz tak siedzieć? Ruszyłbyś się, jesteśmy spóźnieni!
                - Dzisiaj mamy wolne – odparł spokojnie.
                - O czym ty gadasz? Jest środek tygodnia!
                Westchnął.
                - Chyba o czymś zapomniałeś.
                Uniosłem brwi i spojrzałem na niego niezrozumiale.
                - Zadzwonię zaraz do mojej matki. Da sobie radę sama, i tak nie ma teraz za dużo do roboty – wyjaśnił.
                - Jesteś pewien? – zawahałem się, choć czułem już, jak się rozluźniam. Nie chciałem wykorzystywać tego, że Tom jest synem mojej szefowej, ale skoro nalegał…
                - Tak. – Uśmiechnął się.
                - Okej. – Odetchnąłem z ulgą. Za chwilę znowu się spiąłem, bo to wciąż nie rozwiązywało mojego problemu: - Nadal nie wiem, gdzie są moje klucze. A muszę się umyć, przebrać, pomalować… - Znów zacząłem wymieniać i udałem, że nie widzę, jak Tom wywraca oczami. Cholerny Buszmen! On nie musi dbać o tę swoją szopę na głowie i nie wie, co to prawdziwe problemy!
                - Możesz to zrobić tutaj – przerwał mi. – Co prawda nie mam żadnych kosmetyków, ale mogę dać ci jakieś ubrania. Posiedzisz tu sobie trochę ze mną, a potem poszukamy twoich kluczy. Co ty na to?
                Cholera, on jest zbyt miły. Skąd on się urwał?
*
                Wieczorem byłem już w swoim mieszkaniu. Przez cały dzień o dziwo mój pech nie dawał się tak bardzo we znaki, za co dziękowałem niebiosom. A klucze? Były w mojej torebce. Przez cały, cholerny cza…
                O rany! To spisek! Cholerny drań! Już ja mu pokażę…
                Podniosłem się szybko z łóżka, w którym już leżałem i trochę się chwiejąc (mówiłem, że on chce wpędzić mnie w alkoholizm) nawinąłem na siebie pierwsze lepsze ubrania. Krótką chwilę potem stałem już pod drzwiami Toma.
                Otworzył mi prawie od razu.
                - Ukartowałeś to! – krzyknąłem. – To ty zabrałeś mi klucze, podstępny draniu! – mówiłem, wbijając oskarżycielsko palec w jego klatkę piersiową. W sumie nie byłem na niego zły. W pewien sposób to, co zrobił, wydawało mi się urocze, no bo… To chyba znaczyło, że chciał spędzić ze mną czas.
                Ale i tak jest draniem!
                Nie odpowiedział mi. Uśmiechał się tylko półgębkiem, kompletnie nic nie mówiąc. Ja wciąż patrzyłem na niego naburmuszony, czekając, aż coś powie. Zamiast tego on tylko przybliżył się do mnie powoli, chwytając moją twarz w swoje dłonie. Delikatnie musnął moje wargi, pogłębiając po chwili pocałunek.
                - Dobranoc – powiedział cicho z uśmiechem, kiedy się ode mnie odsunął, a potem po prostu zniknął w swoim mieszkaniu, zamykając mi drzwi przed nosem.
                - Cholerny drań! – krzyknąłem, uderzając pięścią w jego drzwi.
                Uśmiech nie schodził mi z twarzy.


7 komentarzy:

  1. Jeeej! To opowiadanie jest takie mega pozytywne... :> Aż mimowolnie się uśmiecham jak to czytam pomimo, że jakoś specjalnie mi nie jest do śmiechu...
    Jestem bardzo ciekawa jak to się dalej potoczy no i przede wszystkim to życzę Tobie weny, no bo zawsze się może przydać :>

    OdpowiedzUsuń
  2. Tom to cwana bestia, a jak już mu się ktoś spodoba to zrobi wszystko, żeby omotać tę osobę i biedny Bill jest właśnie w takiej sytuacji, ale może przy okazji Tom zdejmie z niego tego nieustającego pecha.
    Świetny odcinek. Czekam na ciąg dalszy. Buziaczki :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział czegokolwiek... Wracaj do nas ❤️
    ~Queen T

    OdpowiedzUsuń
  4. Powiem tak: kocham to opowiadanie <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Marta Kaulitz2 maja 2016 01:58

    Gdzie następny odcinek? Gdybym mogła to na drugim blogu też bym napisała to pytanie no ale nie mam jak bo nie ma tej opcji w komentarzach tak jak tutaj więc piszę tu. Na tamtym blogu nie ma od dłuższego czasu odcinka niż tu no ale tu też już trochę nie ma. Mam nadzieję że zobaczę w najbliższym czasie jakiś odcinek na którymś z blogów. Pozdrawiam i całuje

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej będzie ciąg dalszy??

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej nie mogę się doczekać ciągu dalszego super opowiadanie :)

    OdpowiedzUsuń