poniedziałek, 2 grudnia 2013

Fantasmagoria

Również ze starego bloga.
Błędy z pewnością są, pisane prawie 2 lata temu.
~


- Nadal śpi?
- Śpi. Chodźmy.

 Trzask zamykanych drzwi.

*
Puste pomieszczenie. Jego miarowy oddech jest tego wieczora jedynym w nim odgłosem.

Białe ściany, jasne światło niemiłosiernie rażące w i tak zamknięte oczy.

Śpi.

On.

Śpi, chce spać jak najdłużej.

Pogrążony w letargu, bez pełnej władzy nad swoim umysłem.
Nadal śpi.
Ale żyje.
Nie chce żyć.
Ale żyje.

 Czuje ciepło, a zarazem zimno.
Nienawidzi tego. Czuje, że jest sam.

Tonie. Jednak nie jest w wodzie. Traci oddech. Umiera...

Tak jest za każdym razem. Każdym...

Dopiero tym razem zrozumiał w czym tonie.
Tonie we wspomnieniach.
Umiera, już sam nie wie, który raz.
I właśnie do niego dotarło.
Nie chcę umierać!

Czuje oddech na swojej twarzy.
Owiewa mu twarz.
Zaciąga się nim z nadzieją na pobudkę.

W obawie o własne życie zaczyna niespokojnie oddychać.
Łapczywie wdycha powietrze osoby stojącej nad nim.
Przez chwilę ma wrażenie, że kradnie tej osobie tlen.

Sekunda.
Przyjemnego oddechu na jego twarzy już nie ma.
Zniknął.
Zniknęło powietrze, zniknął podkradany tlen.
Umiera...

Źródło tlenu powraca.
W innej postaci.
Czarnowłosy wyczuwa podstęp.
Histeryczny śmiech.
Jego śmiech.
Płacz.
Jego płacz.
Czuje na swoim policzku dłoń.
Tak dobrze mu znaną dłoń.
Uwielbia ją.
Uwielbiał.

Dłoń znika.
Czuje ból.
Dusza rozsypuje się na kawałki.
Jej odłamki zahaczają o serce, pozostawiając na nim głęboką ranę.
Ogarnia go ciemność i strach.
Strach?
Przed czym?
Przed śmiercią...

Nagle wszystko się kończy, już nic nie czuje.
Ale chęć życia go podtrzymywała.
Otwiera oczy, by się odrodzić.
Ale nie może.
Nie może...

Białe ściany i rażące światło znikają.
Teraz jest tylko pustka.

Chwyta się za serce.
Nie krwaw już, proszę...
Spogląda wstecz.

- Bill, co ty wyprawiasz?!
- Chcę cię... Chcę...

Jedyne, co pozostało mu ze wspomnień.
To wspomnienie jednak teraz go dusi.
Podpuszcza go, podsuwając mu pod nos tlen, by po chwili go zabrać.
Żeby zobaczył, co stracił.


Próbuje wykrzesać ze swojego wnętrza więcej wspomnień.
Więcej...
Tym razem jednak spojrzenie wstecz jest czarne.
Głęboka czerń, czarniejsza niż czarny...

Dostrzega w niej coś zabawnego.
Dostrzega coś smutnego.
Sen.
Sen, w którym umiera.
Umiera, by potem się odrodzić.
I znowu umrzeć.

Głęboka czerń znika.
Jednak nie całkowicie.
Przed nim pojawia się źródełko.
Czarna woda...

Pochyla się w stronę źródła.
Szeroko zamknięte oczy.
Nie widzi jej.
Nie widzi osoby stojącej za nim.
Nie widzi...

Zanurza głowę w tafli wody.
Pragnie utopić własny smutek.
Woda staje się przejrzysta, czysta.
Czerń znika.
Jednak nie na dobre.

Dłonie.
Ciężkie dłonie przytrzymują jego głowę pod wodą.
W przypływie strachu otwiera oczy.
Błąd.
Od razu je zamyka.
Widok jego zmasakrowanego ciała na dnie go przeraził.
Dusi się.
Krztusi.
Do jego nozdrzy napływa woda.
Nie może tego zmienić.
Powietrza już nie ma.
Dłoni też już nie ma.
Nie ma wody.
A jednak...

Ludzie.
Tłumy ludzi.
Coraz więcej ludzi.
Z początku patrzą.
Wyciągają po niego dłonie.
Dotykają go, porywają na wszystkie strony.
Krzyczy.
Krzyczy, ale z jego ust nie wydobywa się żaden dźwięk.
Pada deszcz, ale żadna kropla w niego nie uderza.
Ludzie znikają.
Jakby pod wpływem deszczu rozpływają się.
Zostaje sam.

Sam, sam, sam.
Jak to pięknie brzmi.

Budzi się.
Tak mu się wydaje.
Powoli podnosi się do siadu, widzi przed sobą brata.
Uśmiecha się.
Szeroko.
On nie odwzajemnia.
Jest jakby... zamurowany.
Zszokowany.

- Bill?! - krzyczy. Ocknął się.
Rzuca się na niego.
Czarnowłosy czuje, jak ten go obciąża.
Po chwili nie czuje już nic.
Ponownie zasypia.

Drzewo.
Ogromne, stare drzewo.
Szarość dnia przedziera się przez jego gałęzie.
Dochodzi do zamkniętych oczu Billa.
Otwiera je.
Widzi to drzewo.
Podoba się mu.
Spogląda z ciekawością w lewo, na dłuższą, grubszą odstającą gałąź.
Zamiera.
Sznur.
Gruby sznur, na którym zapisane jest koślawymi literami jego imię.
Krwią.

Krzyczy.
Próbuje biec, uciekać.
Ale nie można uciec przed własnymi nogami.

Budzi się.
Ponownie.
Ponownie jest w pomieszczeniu z białymi ścianami.
Mruga.
Kilkakrotnie.
Próbuje przyzwyczaić wzrok do ostrego światła.
Czuje suchość w ustach.
Bezlitosną suchość.
Chwyta jedną dłonią za szklankę, która leżała na białej półce obok łóżka.
Nie zna się, ale stwierdza, że jest to szpitalne łóżko.
Szpitalna biel.
Szpitalna ostrość światła.
Bierze łyk mętnej wody.
Zakłada, że stała tu zapewne całą noc.
Noc?
A teraz jest...?
Spogląda za okno.
Jest zasłonięte, ale dostrzega smugi światła dziennego.
A więc, dzień.

- Bill?

Upuszcza szklankę.
Jest wystraszony.
A więc nie jest tu sam.
Spogląda w stronę owej osoby.
Zamiera.
Szczypie się w rękę, aby sprawdzić, czy to nie kolejny chory "sen".
Jego brat!
Brat!
Tom!
Jego Tom!
Chce się rzucić w jego ramiona, przeprosić.
Przeprosić za jego uczucia.
Pragnie tego najmocniej na świecie.
Pragnie rozpłakać się przy jego uchu i usłyszeć, że ten mu wybacza.
Ale nie może.
Nie może...
Próbuje wstać, ale czuje ucisk.
Ucisk na nogach, tułowiu i ramionach.
Spogląda w owe miejsca.
Zamiera.
Ponownie.
Jest przypięty.
Przypięty pasami do łóżka!
Szpitalnego łóżka!
Jak oni śmią tak traktować ludzi?!

- Tom?

Spogląda na niego ponownie.
Srogi wyraz jego twarzy parzy go w oczy.
Nie.
Odwraca wzrok.
Nie może na to patrzeć.
Nie może patrzeć na tę nienawiść wypisaną w jego oczach.
Chciał wiedzieć tylko jedno.

- Gdzie ja jestem, Tom?

- W szpitalu psychiatrycznym. Śpij...

I wyszedł, pozostawiając obłąkanego Billa za - od teraz - wiecznie zamkniętymi drzwiami.

1 komentarz:

  1. Trochę smutne... i trochę też wymieszane. Z początku trudno mi było się zorientować, o co tak naprawdę chodzi, ale w końcu się wczułam i razem z Bill'em przeżywałam to wszystko. Ten cały ból i zdezorientowanie.
    Ogółem, jeśli miałabym to ocenić, to bym pewnie dała 9 lub 10. Bardzo ładna miniaturka.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń